piątek, 22 lutego 2013

II. Stara fabryka

     Masywne, czarne glany wystukują równomierny tupot na popękanym betonie. Kroki stawiane są dosyć szybko, trochę nerwowo. Nie mają ani krzty gracji, stawia je mężczyzna, stawia je Sherman.
     Sherman był wysokim chłopakiem o świetnej sylwetce. Na ramionach odznaczały się mięśnie, brzuch był twardy jak skała. Nie raz już zdarzało mu się zadziwiać tym słabeuszy, którzy chcieli bronić się przed zaczepkami ze strony Shermana. Sam Sherman nie wyglądał jak typowy osiłek terroryzujący pół szkoły. Cerę miał jasną, lecz nie tak bardzo, jak siostra. Na ludzi patrzył brązowymi oczyma, a mówił poruszając wąskimi, różowymi ustami, jakby pociągniętymi szminką. Nos, jak nos. Jeszcze był prosty, jeszcze nikt nie odważył się mu go złamać. Twarz okalała jasnobrązowa czupryna, a pod nią ukrywały się uszy przyozdobione czarnymi tunelami. A jednak to on był tym złym chłopakiem, który wraz ze swoją paczką "panował" nad szkołą.
     Nigdy nie spodziewalibyście się dlaczego Sherman przybył do opuszczonej fabryki. Oczywiście bywał tam codziennie od kilku lat, lecz kilka wydarzeń w jego życiu sprawiło, że stara fabryka stała się dla niego wrogim miejscem. Przemierzał długimi krokami halę czwartą ściskając pod pachą segregator pełen kartek i kartonowe pudełko. Mijał uginające się ze starości kolumny, puste beczki po benzynie, czy innych chemikaliach. Z każdym krokiem zbliżał się do grupki osób usadowionej na wiekowej kanapie, bacznie go obserwującej. Gdy znajdował się już kilka metrów od nich, wyrzucili papierosy na ziemię i rozdeptali wstając. Na kanapie pozostała jedynie niska platynowa blondynka z włosami poskręcanymi w duże loki, jak serpentyny.
     Kiedyś byli jego przyjaciółmi, jego paczką. Teraz musi się przed nimi upokorzyć, aby odpokutować za krzywdy jakie wyrządził innym.
     Przystaje w lekkim rozkroku i mierzy zgromadzonych wzrokiem. Skośnooki Jackie z czarną bandaną przewiązaną wzdłuż czoła, barczysty Aron, Steve z koszulką wymazaną jakimś smarem, Kimberly z kolczykami w dziwnych miejscach, które zdążył odkryć podczas nieobecności Emmy na pewnej imprezie. I oczywiście Emma zasiadająca na poduszkach - teraz szefowa "gangu" i jego była dziewczyna.
- Masz to? - spytała głosem tnącym, jak noże. Sherman rzucił jej pudełko pod nogi. Spojrzała na nie zadziwiona. Podniosła jedną brew i spojrzała na chłopaka pytająco.
- Wiesz, kamera mojego ojca nagrywa filmy tylko na kasety VHS. - odpowiedział i sięgnął do kieszeni. Towarzystwo zrobiło krok do przodu. Chłopak wyciągnął paczkę papierosów. - Chciałem tylko zapalić. - wyciągnął jednego i włożył sobie do ust. Zaczął obmacywać pozostałe kieszenie. - Ma ktoś z was ogień? - spytał. Steve wyciągnął do niego zapaloną zapalniczkę. Sherman podziękował mu skinieniem głowy. 
     Emma nie wytrzymała. Wstała i wściekła zaczęła okładać pudełko z kasetą solidnymi kopniakami. Normalne, że pod wpływem metalowej podeszwy rozwaliła się po kilku ciosach. Dziewczyna dyszała ciężko.
- Nie denerwuj mnie tylko daj mi to przeklęte nagranie! - krzyknęła, a echo rozniosło to po najczarniejszych zakątkach fabryki.
- Dałem ci. - wzruszył ramionami i jeszcze raz zaciągnął się papierosem, następnie wrzucił go do beczki stojącej obok. Wtem zaczęły wydobywać się z niej żółte płomienie. Na dnie zostało jeszcze trochę paliwa.
- Nie wierzę Ci Sherman! Uważaj sobie, bo twoje tajemnice ujrzą światło dzienne, a w tedy stracisz wszystko. - wysyczała. - Wszystko, słyszysz?! -  chłopak patrzył na nią niewzruszony.
     Początkowo chciał się chronić kosztem siostry. Chciał sprzedać jej historyjkę Emmie w zamian za święty spokój. Zrozumiał swój błąd dopiero po kilku dniach, gdy oglądał nagranie i spisywał dialogi. Okłamał ją, że chce napisać książkę na podstawie jej przeżyć, że pozmienia imiona i niektóre sytuacje, a ona mu uwierzyła. Zrozumiał, że ma siostrę.
- Skoro mi nie ufasz to i to nie będzie ci potrzebne. - powiedział i wrzucił do płonącej beczki segregator. Zawierał sto pięćdziesiąt cztery strony dialogu pomiędzy nim, a Calliope. Emma z szeroko otwartymi oczami patrzyła na całe zajście.
- Nie mów mi, że to było... - powiedziała gotując się ze złości. Sherman przytaknął.
- Tak. I nie obchodzi mnie co teraz zrobisz. Możesz mnie obsmarować najgorszym gównem, mnie i tak już wszystko jedno. Jestem skurwielem i narobiłem w życiu dużo łajna. Niech ludzie o tym wiedzą. 
- Dobrze! - krzyknęła blondyna. - Pierwsze o czym dowiedzą się jutro w szkole to to, że mnie zdradzałeś!
- A to nawet prawda. - odparł po dłuższym zastanowieniu. - Prawda Kim. - posłał jej pytające spojrzenie. Ta skuliła ramiona i spuściła głowę.
- Ty dziwko! - wybuchła Emma i rzuciła się z pięściami na Kimberly. Aron i Jackie zaczęli je rozdzielać. Sherman obrócił się na pięcie, poprawił czapkę sterczącą mu na czubku głowy i tanecznym krokiem ruszył ku wyjściu z hali czwartej. O uszy obijały mu się jeszcze desperackie okrzyki Emmy, lecz on tylko uśmiechał się pod nosem i szedł dalej. Jego plan wypalił i Calliope może zostać w domu.

***
Pora poznać bliżej kolejnego bohatera. Jakieś pytania, wątpliwości - piszcie. Wszysktko mogę wytłumaczyć. :)

niedziela, 10 lutego 2013

I. Wędrówka

     Unity była sama. To była najprawdziwsza prawda, a w dodatku ona miała jej świadomość. Nikt nie musiał jej tłumaczyć jak jest. Ona znała prawdę. I była sama, ale była jeszcze Calliope. Lecz ona pojawiła się w jej życiu bardzo szybko i równie szybko z niego wybyła. A Unity znów została sama. Nawet teraz gdy szła przez ten swój wyimaginowany las. Chociaż ona naprawdę szła przez las, lecz koka, hera, czy inne świństwo, które wzięła tego wieczora sprawiało, że po tym jej lesie biegały różowe jelenie i zielone bawoły. Co bawoły robiły w lesie do cholery? Ale jej to nie dziwiło, to był jej las.
     Matka Unity dla społeczeństwa wydawała się całkiem normalna. Nie piła, nie paliła. Z nią było gorzej. Straszniejsze uzależnienie wbiło się w jej głowie. Kościół, modlitwa. Nie było dnia, aby nie przesiadywała w kaplicy, nie modliła, nie targała ze sobą tych wszystkich śpiewników i książeczek. Co gorsza, swoją maniakalną pobożnością obarczyła także niczemu winną Unity. Dziewczyna wracała ze szkoły, odrabiała zadania, jadła obiad, a potem przez kilka godzin na klęczkach odmawiała koronki i pacierz. Oczywiście te żelazne zasady nie obowiązywały starszej siostry Unity. W końcu ona była pierworodna.
     Ich ojciec nie przejmował się przypadłością żony. Zamknięty w swojej pracowni stolarskiej. Znosił jej humory i gadki na temat wiary. Sam mało się odzywał. Bał się.
     A w Unity zakiełkowało malutkie nasionko buntu. Przebiło się gdzieś przez serce i czekało na odpowiedni moment aby wystrzelić w górę. Do słońca, do wolności. Dostało tylko trochę wody. Skończyła piętnaście lat. Rano wyszła do szkoły, tam dała swojej wychowawczyni list, a następnie wyszła z budynku. Nikt jej nie zatrzymał. Nie przejął się blondynką oddalającą się od szkoły. Wagary? A niech idzie! Na ulicy spotkała jeszcze znajomą i na jej pytanie, gdzie się wybiera, wskazała palce w górę i odpowiedziała, że do nieba. Wsiadła w najbliższy autobus i pojechała w nieznanym kierunku. Dotarła na jakąś obskurną dzielnicę. Zaszyła się w jednym z zakamarków, połknęła kilka tabletek nasennych i... I znów obudziła się w swoim koszmarze. W szpitalu, otoczona rodziną. Wróciła do domu, znów uciekła. Ziarenko buntu nie było już tylko głupią kiełkom. Wyrosło wielkie i potężne. Rozrosło się po całym jej umyśle i zagłuszyło wszystko inne. Opanowało jej ciało, jak za sprawą magicznych sił i tylko ono, drobne ziarenko ukryte między tętnicami tuż obok serca, mogło nią sterować.
     Minęły dwa miesiące, przeprowadzili się na wieś. Myśleli, że na prowincji Unity uspokoi się, a wiejskie obyczaje stłumią rozrastający się wciąż młodzieńczy bunt. Tam poznała Calliope. Trzy miesiące później było już po wszystkim. Po kolejnym miesiącu uciekła. Ale tym razem trafiła do miejsca, gdzie niechciała znaleźć się żadna z dziewczyn w jej wieku.
     Unity błądzi. Nie tylko przez życie, ale i po tym lesie. To całe białe gówno zawładnęło jej ciałem, wryło się w podświadomość, było silnejsze niż bunt. Było obce. I dzie biedna tym lasem i odbija się od drzewa do drzewa. Musi być silna, musi być szybka. Oni nie mogą jej znaleźć. Nie chce tam wrócić. Nie teraz, gdy jest już taka daleko.


Kończymy więc z suchym dialogiem i oto objawia nam się bliżej Unity. Unity jest prawdziwa, żyje taka jedna i nie wiem, czy ją jeszcze kiedykolwiek zobaczę. Oczywiście nie wszystko musi od razu tyczyć prawdziwej Unity, ale część faktów jest o niej. I mam nadzieję, że jeszcze kiedyś usłyszę tę jej śląską gadkę.